Zmiany ustrojowe, jakie zaistniały w naszym kraju po 1989 roku, znalazły swoje odzwierciedlenie nie tylko w polityce i gospodarce. Przede wszystkim zmianie uległ sposób myślenia ludzi. Powoli, bo powoli, ale jednak zaczęło tworzyć się społeczeństwo obywatelskie. Ludzie chcieli teraz brać w swoje ręce różne sprawy, podejmować decyzje w istotnych dla siebie kwestiach.

Taką kwestią - bardzo ważną dla każdego człowieka - było to, w jakich warunkach przychodzi mu mieszkać, jaki jest standard budynku, w którym zamieszkuje, czy jest on odpowiednio remontowany i modernizowany itp.
Od połowy lat sześćdziesiątych ubiegłego stulecia polityka państwa w zakresie budownictwa mieszkaniowego nakierunkowana była na tworzenie blokowisk z wielkiej płyty. Do realizacji zadań w tym zakresie została wprzęgnięta spółdzielczość mieszkaniowa.

W efekcie powstawały w tym czasie molochy spółdzielcze, które w zasadzie były dużymi przedsiębiorstwami, zajmującymi się budowaniem i administrowaniem zasobami mieszkaniowymi. Mieszkały w nich dziesiątki tysięcy ludzi. Zasoby mieszkaniowe takiej spółdzielni - molocha były porozrzucane po wielu osiedlach, niekiedy zlokalizowanych nawet nie w jednym mieście.

Było to w zgodzie z ówczesnymi tendencjami centralistycznymi w zarządzaniu, ale w zupełnej niezgodzie z regułami spółdzielczości. Członkowie w takich spółdzielniach traktowani byli przedmiotowo.
Nic od nich nie zależało, na nic nie mieli wpływu. Poszczególne osiedla przypominały gigantyczne sypialnie, bo ich infrastruktura była więcej niż uboga. Niewątpliwą frustrację mieszkańców z powodu takiego stanu rzeczy pogłębiał jeszcze fakt, iż w tych największych spółdzielniach, zarządzających wieloma osiedlami, załatwienie czegokolwiek było wielce utrudnione. Machina biurokratyczna spółdzielni - molochów była po prostu niewydolna.

Do tego wszystkiego dochodziła jeszcze jedna kwestia, która wywoływała szczególną irytację członków. Chodziło mianowicie o nierównoprawne traktowanie poszczególnych osiedli wchodzących w skład tej samej spółdzielni. Ludzie płacili ten sam czynsz, ale na jednych osiedlach pieniądze te "wracały" do nich w postaci przeprowadzanych prac remontowych i konserwacyjnych, a gdzie indziej nic się nie działo. Było to tyleż irracjonalne, co niesprawiedliwe i sprzeczne ze spółdzielczą zasadą równych szans dla wszystkich członków. Spółdzielcy coraz bardziej mieli dość takiej sytuacji, w której są "lepsze" i "gorsze" osiedla.

W tej sytuacji nie powinno dziwić, że po 1989 roku w wielu spółdzielniach mieszkaniowych na terenie całej Polski pojawiły się oddolne, obywatelskie inicjatywy zmierzające do rozbijania spółdzielczych molochów.

Galeria zdjęć

wstecz